środa, 17 lutego 2016

Bilet do kina

 


                Zima dokucza chłodem szczególnie tym, których serca są samotne. Wiatr przeszywa wtedy ze wzmożoną siłą, dni wydają się wyjątkowo szare i ponure, a niebo przysłaniają sinobure, ciężkie chmury, sprawiające wrażenie jakby nigdy spoza nich nie miało wyjrzeć słońce. Chociaż jest w niej tyle piękna i dostojności, nie jest to łatwa pora roku dla ludzi, którzy łatwo chłoną ten melancholijny nastrój.
                Mikołaj niewątpliwie był taką osobą, jak i dzień ten należał właśnie do tych mroźnych i ponurych. Siedział wtedy w ostatniej ławce kończąc rysować portret Marilyn Monroe w zeszycie, kiedy nauczyciel biologii — łysawy pan Stasio, kończył kreślić szkic stawu biodrowego na tablicy.
                — Przerysujcie to do zeszytu i na dziś to wszystko wysapał.
                Schował ręce za plecy i podszedł dość niepewnym krokiem do Mikołaja. Wsunął na nos swoje ciężkie, grube niczym dno­ słoika okulary i popatrzył na leżący przed nim na ławce rysunek skąpo ubranej Marylin.
                — Zostań chwilę po lekcji — powiedział spokojnie unosząc lekko swój siwiejący wąsik. — Jutro spodziewajcie się kartkówki z polaczeń stawowych. Przyda wam się umiejętność rysowania — drwiąco spojrzał na Mikołaja, który niezwłocznie pokrył się subtelnym rumieńcem.
                Gdy wszyscy opuścili salę Mikołaj dalej tkwił na swoim miejscu mrożąc nauczyciela pogardliwym spojrzeniem.
                — To nie jest tak, że ja Cię nie rozumiem chłopcze — zaczął profesor — ja wiem, że jeśli nie masz kobiety, to musisz ją sobie przynajmniej narysować— tu przez usta profesora przemknął ledwie zauważalny, szyderczy uśmieszek. — Zrozum tylko, że w tych sprawach nauka biologii też jest niezwykle ważna.
                Mikołaj pokrył się jeszcze większym rumieńcem po czym runął do drzwi nie mówiąc ani słowa.
Śmiech profesora grzmiał mu w uszach aż do przyjazdu do domu.
                Następnego dnia przyszedł do szkoły w jeszcze bardziej ponurym nastroju niż zazwyczaj. Wydawało mu się, że każda rzecz kpi i drwi sobie z niego. Na chemii zamiast związków aromatycznych, dostrzegał na tablicy cienie wielkich sześciokątnych potworów krzyczących coś niezrozumiałego i wykrzywiających prześmiewczo swoje obrzydliwe twarze.
                — Święty, co ci jest? — szturchnął go w bok Krzysiek siedzący z nim w ławce na każdej lekcji.
                — Oj odczep się — burknął Mikołaj. Lubił Krzyśka, ale nienawidził, gdy ktoś, nawet najlepszy kumpel, próbuje wciskać mu na przymus swoje złote rady.
                — Znowu myślisz o tej flądrze?
                O nie, pomyślał Mikołaj, znowu się zaczyna… Będzie teraz mnie pouczał przez następnych dobre kilka godzin. Tak, myślał o Pauli, ale nie miał zamiaru się z tego nikomu spowiadać. I wcale nie sądził, że jest flądrą. To po porostu dziewczyna o fantastycznej urodzie, ale też marnym charakterze. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, mimo to nie umiał poradzić sobie z targającymi nim uczuciami.
                — Nic na to nie poradzę — westchnął.
                — A ja mam pomysł — uśmiechnął się triumfująco Krzysiek.
                — Czy panom z ostatniej ławki nie jest za wesoło? — spytała dosyć ironicznym tonem Pani Naftalina, nauczycielka chemii, nazywana tak przez uczniów ze względu na nietypowy zapach swoich perfum.
                Chłopcy od razu spuścili wzrok, udając, że to nie do nich zwraca się chemiczka. Jej pogardliwe, wiecznie wyrysowane na twarzy spojrzenie mogło by tylko wprowadzić ich w jeszcze większe zakłopotanie.
                — Powiem ci wszystko na przerwie — szepnął Krzysiek. — Zaufaj mi, a żadna loszka ci się nie oprze, Święty — zaśmiał się cicho puszczając oko do kolegi.
                Mikołaj popatrzył na niego z powątpieniem i wrócił do przerysowywania zawiłych związków organicznych z tablicy. Nigdy nie lubił chemii, wydawała mu się kompletnie niezrozumiałym przedmiotem. Wpisał ją jako jeden z przedmiotów zdawanych na maturze jedynie ze względu na rodziców. Matka była niespełnioną panią doktor, która ostatecznie wylądowała na kasie w Tesco, a ojciec pracował jako sprzedawca w sklepie chemicznym. Obydwoje chcieli, żeby przynajmniej ich jedynemu synowi powiodło się lepiej.
                Mikołaj sądził, że jakoś przeboleje te trzy lata w liceum, jednak okazało się to dla niego istnym cierpieniem. Porównywał naukę chemii do ciężkich rozterek miłosnych, tak samo trudnych i zawiłych. Chociaż bardzo się starał, nigdy nie udało mu się jej nauczyć, tak jak też nigdy nie udało mu się zdobyć serca pięknej Pauliny.
                — Co tak siedzisz jakby cię prąd poraził? Dzwonka nie słyszałeś ?— Krzysiek wyrwał Mikołaja z tych ponurych rozmyślań mocnym uderzeniem w ramię. — Zwijamy się, mamy mało czasu. Najwyżej nie pójdziemy na matmę. Najpierw zajdziemy do kwiaciarni…
                — Stary o czym ty mówisz? — wszedł mu w słowo Mikołaj — nigdzie z tobą nie idę. Spójrz  frajerze w kalendarz. Jest 14 luty, a ty chcesz iść ze mną do kwiaciarni. Jeszcze ludzie pomyślą, że jesteśmy razem…
                — Święty, nie wiedziałem, że jesteś aż takim półgłówkiem.
                Krzysiek wywrócił oczami. Miał już zacząć tłumaczyć koledze na czym polega jego pomysł, ale w drogę wszedł im Łubek, który swoim szerokim ramieniem, jak na blokowego osiłka przystało, skutecznie zatarasował im drogę.
                No pięknie, pomyślał Mikołaj, tylko tego teraz mi potrzeba. Gdyby był nieco wyższy i na siłowni czasem podnosił ciężary, zamiast podziwiać kształty ćwiczących koleżanek, teraz na pewno bez chwili namysłu zdzieliłby Łubka w to jego puste, łyse czoło.
                — Co tam Święty? Słyszałem, że masz ochotę na naszą uroczą Paulinkę — oblizał się ochoczo i puścił oko do wychodzącej właśnie z sali Pauliny i jej dwóch koleżanek.
                — O co ci znowu chodzi? — podskoczył do niego Krzysiek.
                — Ty się nie wtrącaj. Mam tu do pogadania z naszym Mikołajkiem — podszedł do Mikołaja tak, że ich nosy prawie się ze sobą stykały. — Wara od Pauli, jesteś za cienki jak na nią.
                 Mikołaj stanął jak wryty. Łubek odwrócił się na pięcie i na odchodne obrzucił chłopaków złowrogim spojrzeniem. Krzysiek pociągnął kumpla za skrawek bluzy, budząc go z letargu.
                — Nic się nie bój. Załatwimy to.
                Dziesięć minut później byli już po drugiej stronie ulicy, na której mieściło się ich liceum.
                — Mogę w końcu poznać szczegóły twojego iście genialnego planu? — burknął Mikołaj. — Znając ciebie to już zaczynam się bać.
                — Skojarz fakty! Mamy dziś Walentynki, to idealna okazja, żebyś pokazał Pauli, że coś do niej czujesz.
                — Mam wysłać jej walentynkę? — spytał z niedowierzaniem Mikołaj.
                — Na pewno posiadałaby się ze szczęścia — rzekł poważnie Krzysztof. — Tylko wiesz — ciągnął — żeby zdobyć taką kobietę trzeba jej zaoferować coś naprawdę specjalnego.
                W tym właśnie momencie znaleźli się u progu kwiaciarni „U Zośki”. Krzysiek pchnął kolegę do środka. W środku zastali kolejkę, która zdawała nigdy się nie skończyć.
                — Myślisz, że jakieś kwiatki załatwią sprawę? — szepnął Mikołaj.
                — Hm… Myślę, że kobiety lubią takie rzeczy. Nie to, żebym twierdził, że Paulina jest materialistką… — tłumaczył Krzysiek.
                — Nie o to mi chodzi. Chciałbym podarować jej coś wyjątkowego, tylko nie wiem co to ma być.
                — I podarujesz. Bilet do kina.
                — Zwariowałeś? Tak prosto z mostu? — kręcił nosem Mikołaj. —To chyba zbyt odważne…
Krzysiek opuścił ręce w rezygnacji. Chciał pomóc kumplowi, mimo że tak naprawdę wątpił w powodzenie całej misji. Dobrze znał Świętego i wiedział, że do zbyt odważnych i przebojowych osób on niestety nie należy.
                — Co podać? — spytała uprzejmie pani Zosia, szczerząc swoje stare, sztuczne zęby.
                — Poprosimy bukiet pięknych czerwonych róż, z dowozem.
                — Zwariowałeś, kto za to wszystko zapłaci? — szepnął z przejęciem Mikołaj.
                — Spokojnie stary, powiedzmy, że bierzesz u mnie pożyczkę na czas nieokreślony.
                Mikołaj pokręcił głową. Nie miał pieniędzy na tak drogie prezenty. Nie chciał nawet myśleć jaka będzie reakcja rodziców na wieść ile kieszonkowego przeznaczył dziś na zwykłe kwiaty. Sądząc po cenach jakie widniały na bukietach zapłata będzie słona.
                — Coś jeszcze chłopcy? — spytała pani Zosia.
                — Tak — ochoczo potwierdził Krzysiek. — Niech pani to dołączy do bileciku.
                Położył na ladzie bilet do Cinema City na film w 3D. Widniał na nim napis: „Tylko mnie kochaj” i data: 14 luty 2016. Mikołaj spojrzał na kolegę z niedowierzaniem. Nie wiedział co powiedzieć. Czuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli.
                — Co napisać na bileciku? — ponownie odezwała się pani Zosia.
                — Od tajemniczego wielbiciela dla pięknej panny Pauliny Wierzbickiej — uprzedził Krzysiek. — PS dołączam bilet do kina. Mam nadzieję, że skorzystasz z prezentu. Będę czekał obok.
                Krzysiek sam nie wiedział skąd czasem biorą mu się takie pomysły. Ta treść wydawała mu się odpowiednia, chociaż — sądząc po minie —  Mikołaj nie podzielał jego zdania.
                — Zwariowałeś — wybełkotał.
                — Sto pięćdziesiąt złotych. Jeszcze tylko proszę podać adres i czas realizacji zamówienia — wyszczebiotała pani Zosia.
                Dwie godziny później dwaj przyjaciele siedzieli na ławce w parku położonego nieopodal kina. Jeden z nich był w szampańskim nastroju, drugi zaś wyglądał jakby za chwilę miał iść na rozstrzelanie.
                 — Stary, nie wierzę, że mnie w to wkręciłeś — zaczął Mikołaj. — Skąd w ogóle miałeś bilety akurat na dzisiejszy wieczór?
                — Kaśka mi je dała jakieś dwa tygodnie temu. Powiedziała, że to taki przyspieszony prezent na Walentynki. Potem pojechała w góry z rodzicami. Powiedziała, żebym się przygotował, więc daje mi to wcześniej.
                — Chyba chciała od Ciebie jakichś deklaracji — zaśmiał się Mikołaj.
                — Być może, he he. Nic by z tego nie było, jest za grzeczna jak dla mnie — żartował Krzysiek.
                Kaśka była niedawno poznaną przez Krzyśka dziewczyną w jednym z miejskich klubów. Po dwóch tygodniach znajomości chłopak ostatecznie z nią zerwał. Stwierdził, że mają zbyt różne charaktery i ich związek nie ma przyszłości. Mikołaj nie wyobrażał sobie, że tak można postępować z dziewczyną, jednak Krzysiek był jego jedynym kumplem i często przymykał oko na jego niechlubne czyny.
                — Zwrócę Ci za nie.
                — Przestań stary, to prezent. Może przynajmniej tobie się przydadzą. Ja i tak nie lubię takich płaczliwych romansideł. No idź już — ponaglał — lepiej będzie jak będziesz tam przed nią.
                Mikołaj kupił dwie duże cole i popcorn z karmelem. Rozsiadł się w wyznaczonym miejscu i czekał. W sumie to nawet nie wiedział na co. Zaczęły dopadać go jeszcze większe wątpliwości i pomyślał nawet o tym, żeby wiać póki jeszcze jej nie ma. To prawda, był tchórzem, przyznał to nawet sobie w duchu. Ręce zaczęły mu się pocić, a nogi drżeć jak oszalałe. Minuty mijały, a Pauliny dalej nie mógł dojrzeć wśród tłumów wchodzących do kina.
                Ktoś szedł rzędem ku niemu, więc chwycił stojącą na fotelu colę i popcorn, aby zrobić miejsce. Zdenerwowanie sprawiło, że uczynił to dosyć niefortunnie i w ułamku sekundy cała zawartość jego dzisiejszej kolacji wylądowała na podłodze. Podniósł wzrok i ujrzał Łubka wraz z Pauliną próbujących zająć sąsiednie miejsca. Zamarł.
                — Obawiam się, że będziesz musiał to posprzątać — rzekł spokojnie Łubek, niemalże dławiąc się swoim szyderczym i głośnym śmiechem.
                Mikołaj wstał i bez chwili namysłu pobiegł w stronę drzwi wyjściowych.  Uciekł. Tak samo jak wtedy, gdy pan Stasio zadrwił z jego rysunku Marilyn Monroe.
                Było mu bardzo wstyd, nie wyobrażał sobie jak jutro pokaże się w szkole. Łubek na pewno wszystkim rozpowie o jego niepowodzeniu. To jednak nie bolało go aż tak bardzo. Zawiódł się na Paulinie. Mimo, że tego, co do niej czuł nie można było nazwać miłością, a jedynie młodzieńczym zakochaniem, to zrobiło mu się teraz szalenie przykro. Nie wiedział, że Paula może okazać się aż tak podła.

                I znów siedział przy oknie. Zima dalej trwała. Znowu podziwiał jej niszczycielskie piękno zza okna ciepłego pokoju. Mimo to było mu zimo. Zimno i smutno. Niby nic się nie zmieniło, a jednak coś, co paliło się w nim wątłym światłem, teraz na dobre zgasło.