poniedziałek, 13 lipca 2015
Kartka z pamiętnika Izabeli Łęckiej... :)
25 lipca 18XX
Poranek był bardzo piękny. Lipcowe słońce delikatnie zaglądało do okna mojej sypialni, niepewnie otaczając blaskiem wszystkie przedmioty dookoła i przyjemnie rozgrzewając mi policzki. Pragnęłam napajać się tym uczuciem, jednak myśl o zbliżającej się podróży po Paryżu sprawiła, że zapragnęłam jak najszybciej wstać i znaleźć się na ulicach tego cudownego miasta.
Po śniadaniu wyruszyliśmy wraz z papą, panem Wokulskim oraz prezesową Zasławską na przejażdżkę ulicami Paryża. Nie mogłam się nadziwić jak różne jest ono od Warszawy. Ludzie tutaj są niezwykle sympatyczni i otwarci na siebie. A mężczyźni w ogóle inni niż w Polsce. Licząc od rana dostałam pięć bukietów kwiatów. Wszystkie złożone z najpiękniejszych gatunków o nietuzinkowych kolorach. Ach, marzę, aby wyjść za mąż za Francuza! Są oni niezwykle delikatni i wrażliwi na piękno. Każdy z nich potrafi opowiadać wzniośle i z największym, zachwytem o zupełnie błahych rzeczach. To niezwykła umiejętność, ceniona przez każdą z kobiet.
Jeszcze nigdy moja dusza nie czuła się tak szczęśliwa jak tutaj!
Och, na pewno wyjdę za bogatego, dobrze urodzonego i szanowanego Francuza! Musi to być człowiek szlachetny, o nieprzeciętnej wrażliwości oraz uwielbiający mnie zupełnie. Wokół siebie pozostawię kilku adoratorów, gdyż takie znajomości zawsze mogą się do czegoś przydać... On oczywiście nie będzie miał nic przeciwko temu. Przecież powinien mi dziękować i uwielbiać mnie za to, że to właśnie jego wybrałam...
Ach... Rozmarzyłam się. Nie mogę skupić uwagi na ani jednej myśli. Dzisiejsze emocje i perspektywa podróży po Berlinie, Wiedniu i innych pięknych miastach bardzo mnie rozpraszają.
26 lipca 18XX
Zwiedziliśmy tego dnia wiele zabytków, spacerowaliśmy dróżkami wspaniałych parków, cudownych ulic, takich jak Pola Elizejskie, widzieliśmy mnóstwo ciekawych budowli. To miasto jest niczym jeden wielki organizm tętniący życiem, a wszystkie jego części nie są bezmyślnymi kształtami, ale pasują do siebie tworząc ogromną i wspaniałą całość.
Wieczorem byliśmy w teatrze na sztuce "Makbet". Bardzo mi się podobało. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wspaniałej gry aktorskiej. Aktorzy są tu doprawdy najznamienitsi. A jakże wdzięczna widownia! Ludzie tutaj naprawdę kochają sztukę i znają się na niej, życie wśród nich byłoby spełnieniem moich marzeń
Po wystawieniu przedstawienia scenę obsypano milionem róż, nawet pan Wokulski postarał się o bukiet tych herbacianych i wręczył go aktorowi grającemu główną rolę. Doprawdy gest godny pochwały. Czasem wydaje mi się, że łączy mnie z nim coś szczególnego... Och, widzę go w roli mojego przyjaciela, który zawsze pocieszy miłym słowem czy gestem i napełni serce wesołością. Chociaż wcześniej wydawał mi się nieco dziwny, teraz jestem niemal przekonana, ze to człowiek o pięknej duszy.
Ale dosyć o tym mój pamiętniku. Jutro idziemy wraz z papą, panem Wokulskim i prezesowa Zasławską na bal pewnego jegomościa, znanego wcześniej panu Wokulskiemu. Już nie mogę się doczekać. Jakby tego było mało za kilka dni jedziemy do Wiednia. jestem taka podniecona tym faktem, że chyba nie zasnę tej nocy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz