Budzik wyrwał mnie ze snu tak jak zwykle o siódmej trzydzieści. Wstałam i dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że mogłam spać jeszcze całą godzinę. Kompletnie zapomniałam, że dziś jest sobota, a do fryzjera mam dopiero na dziewiątą trzydzieści. Wstałam, wykąpałam się, ubrałam i codziennym rytuałem poszłam zjeść śniadanie z moją rodziną.
- Co tak wcześnie kochanie? Zazwyczaj, gdy jest jakaś impreza śpisz do południa - powitał mnie tato całując w czoło. Od razu się domyśliłam, że jest w świetnym humorze. - Siadaj do stołu, mama przygotowała pyszne naleśniki. Ten zapach by nawet umarłego obudził.
- Hm.. Pewnie jak zwykle masz rację - uśmiechnęłam się. - A jak wam idzie śledztwo z ostatnią kradzieżą? Trafiłeś już na jakiś trop? - spytałam. Zawsze interesowała mnie jego praca. Intrygowały mnie zagadki kryminalne, pościgi za niebezpiecznym złoczyńcą, a nawet wypisywanie mandatów. Od dzieciństwa marzyłam, że gdy dorosnę zostanę detektywem.
- Nie, tego jeszcze nie udało nam się rozwikłać. Ale nie mówmy dziś o pracy kochanie. Wyłączyłem telefon, dziś mam wolne. Popatrz jaki piękny dzień... - uśmiechnąl się serdecznie, a na policzkach pojawiły mu się urocze dołeczki.
Dzień był naprawdę wspaniały. Słońce grzało jak oszalałe, a niebo było idealnie błękitne bez żadnej chmurki. Stałam zniecierpliwiona przed domem czekając na rodziców. Mama druga godzinę siedziała w łazience, czym doprowadzała ojca do białej gorączki.
- Ile do choroby ciężkiej można nakładać róż na policzki?! Chodź już Baśka, bo nie zdążymy. Za kwadrans powinniśmy być na miejscu. - Tata był wspaniałym mężczyzną, dobrym ojcem, ale cierpliwość nie była jego mocną stroną.
Zajechaliśmy na miejsce. Na podwórku państwa Baczyńskich, jak tego można było się spodziewać, było mnóstwo ludzi. Jednak, gdy wysiedliśmy z samochodu od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Miny gości były bardziej pogrzebowe niż weselne.
- Czy coś się stało? - spytał ojciec możliwie jak najbardziej spokojnym tonem.
Pani Baczyńska szlochając próbowała nam opowiedzieć całe zdarzenie, jednak niezbyt jej się to udawało. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. Płakała krzycząc imię swojego syna i na zmianę wymachując rękami.
Po chwili dowiedzieliśmy się, że Kamil, czyli pan młody, zaginął. Podobno pojechał rano do sklepu po krawat i nie wrócił. Samochód także przepadł.
Mój tata spisał raport i oznajmił zatroskanym rodzicom, że według przepisów polskiego prawa, należy zaczekać dwadzieścia cztery godziny. Jeżeli zaginiony się nie znajdzie, dopiero wtedy policja może podjąć poszukiwania.
- Wojtek, czy rozumiesz, że Kamila nie ma w domu od rana? Nie odbiera telefonów. Pojechaliśmy nawet z Elżbietą do tego sklepu. Okazało się, że Kamil w ogóle tam nie dojechał. - wyjaśnił ojciec pana młodego. Starał się być spokojny, jednak było widać, że jest zdenerwowany. Bez skutku próbował także uspokoić swoją żonę.
- Dobrze. - Oznajmił tata. - Więc pojedziemy go szukać razem.
Najpierw udaliśmy się do narzeczonej Kamila. Zastaliśmy ją siedzącą na podłodze w pokoju z telefonem w ręku i stosem chusteczek higienicznych dookoła.
- Szukajcie go! - krzyczała. - Szukajcie, bo ja nie mam siły...
Pocieszałam ją jak mogłam, a tata w tym czasie przesłuchiwał jej rodziców. Wiedziałam, że nigdy nie lubili Kamila, ale to co zdołałam podsłuchać przekraczało wszelkie granice. Ojciec Adrianny zamiast martwić się o przyszłego zięcia, obwiniał go o wszystko. Nawet o to, że jego córka podarła w histerii welon i dzwoniła już dziesięć razy na policję.
Matka siedziała tylko z rękami zaciśniętymi w pięści i mówiła przez zęby coś w stylu: "lepiej, żeby się nie znalazł, tylko zniszczy jej życie".
Po wizycie w domu Adrianny objechaliśmy niemalże całe miasto. Szukaliśmy wszędzie, począwszy od kawiarni, sklepów, szpitali, pizzerii po cmentarze i toalety typu TOI TOI. Dochodziła już godzina dwudziesta czwarta, a pana młodego nigdzie nie było. Zamiast bawić się na weselu, penetrowaliśmy jakiś klub pełen skąpo ubranych nastolatek i chwiejących się na nogach facetów. Miałam już tego serdecznie dość. Z resztę nie tylko ja. W znacznie gorszym stanie była Adrianna, która co pół godziny dzwoniła do mnie z nadzieją, że Kamil się odnalazł. Biedna, powinna tańczyć teraz walca ze swoim ukochanym, zamiast ocierać łzy podartym welonem.
Bezskutecznie szukaliśmy jej narzeczonego do późnej nocy. Nie pamiętam już która była godzina, gdy poszłam spać.
Obudziłam się dopiero po południu. Automatycznie wstałam z łóżka i pobiegłam do kuchni. Zastałam tam mamę czytającą jakieś kobiece pismo.
- Cześć mamuś. - Ucałowałam ją w policzek. - Wiadomo już coś w sprawie Kamila? - od czasu jego zaginięcia w domu nie było innego tematu.
- Niestety się nie znalazł. - Odrzekła smutno. - Ale pan komendant razem z komisarzem Więcławskim i twoim ojcem cały czas go szukają. Miejmy nadzieję, ze wkrótce się odnajdzie.
- Też mam taką nadzieję...
W pośpiechu zjadłam śniadanie i zadzwoniłam do taty. Byłam piekielnie ciekawa, czy wpadli już na jakiś trop.
Tato nie chciał podać mi zbyt wiele informacji. Dowiedziałam się tylko, że policja podejrzewa rodziców Adrianny. Nie dowierzałam. Po wczorajszej rozmowie można się było po nich wiele spodziewać, ale to niemożliwe, że byliby do czegoś takiego zdolni. Postanowiłam działać na własną rękę.
Złapałam najbliższy autobus i pojechałam do domu państwa Chylińskich. Podwórko było puste, a dookoła panowała przeraźliwa cisza. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam. Nikt mi nie otworzył, więc spróbowałam jeszcze raz. Bez skutku. Nacisnęłam więc klamkę i okazało się, że drzwi są otwarte. Weszłam do środka, rozejrzałam się, ale w domu nikogo nie było. Pobiegłam na górę do pokoju Adrianny i zamarłam. Dziewczyna leżała nieprzytomna na podłodze, a dookoła rozsypane były tabletki nie znanej mi nazwy. Podeszłam bliżej. Adrianna nie oddychała. Dostrzegłam, że trzyma w ręku kartkę, na której ktoś napisał wielkimi czerwonymi literami "NIE SZUKAJ GO WŚRÓD ŻYWYCH". Najszybciej jak tylko mogłam zadzwoniłam po karetkę pogotowia. Niestety nie pamiętam co się dalej działo. Szok sprawił, że kompletnie wyłączył mi się mózg, a w głowie miałam tylko wstrząsający obraz nieprzytomnej Adrianny.
Następne kilka dni regularnie chodziliśmy z całą rodziną do szpitala. Na szczęście lekarzom udało się uratować niedoszłą pannę młodą i z dnia na dzień czuła się coraz lepiej.
Pewnego dnia przyszłam do niej sama. Rozmawialiśmy bardzo długo. Była już w znacznie lepszym stanie psychicznym, więc postanowiłam wypytać ją o kilka istotnych rzeczy.
- Wiesz może czy Kamil miał jakichś wrogów?
- Nie - odpowiedziała i po chwili wybuchnęła płaczem. - To wszystko moja wina.
- Nie prawda - starałam się ją pocieszyć. - Kamil się odnajdzie, a ty wcale nie jesteś niczemu winna.
- Nie wiesz wszystkiego. Nikt nie wie.
- Ale czego... ? - byłam trochę zdziwiona jej odpowiedzią. Co takiego mogła ukrywać?
- Jak wiesz zdecydowaliśmy się na szybki ślub z powodu dziecka - mówiła. - Tylko, że... - westchnęła głęboko. - To nie jest jego dziecko - łzy spływały jej po policzkach.
Nie mogłam w to uwierzyć. Adrianna nigdy nie wydawała się osoba skłonną do zdrady.
- Ale jak to? - spytałam.
- Tylko nie mów nikomu. Proszę - błagała. - To dla mnie bardzo ważne.
- Dobrze - odrzekłam. Nie mogłam tego zrozumieć, jednak postanowiłam dotrzymać słowa.
Minął już tydzień, ale ani policji, ani nikomu innemu w dalszym ciągu nie udało się znaleźć Kamila. Tata, tak jak wcześniej, nie chciał udzielać mi zbyt wielu informacji.
- Myślisz, że rodzice Adrianny mogli mieć coś z tym wspólnego? - spytałam pewnego ranka przy śniadaniu.
- To nie twoja sprawa - mruknął ojciec. - Z resztą posądzanie ich o uprowadzenie narzeczonego córki to była wielka pomyłka. Ale musimy sprawdzić każdego - powiedział w końcu.
- Od początku tak myślałam... A teraz kto jest głównym podejrzanym?
- Komendant twierdzi, że Adrianna mogła zabić ukochanego i ukryć gdzieś ciało pozorując zaginięcie. Uważa za całkiem prawdopodobne, że to nie z Kamilem jest w ciąży i wcale nie chciała brać z nim ślubu.
- Bzdura. Więc po co chciałaby popełnić samobójstwo? - ta hipoteza wydała mi się jeszcze bardziej niedorzeczna niż poprzednia.
- No właśnie w tym sęk - zastanawiał się. - Moim zdaniem bardziej prawdopodobne jest, że Kamila uprowadził sąsiad Chylińskich.
- Sąsiad? - spytałam zdziwiona.
- Podobno od lat kochał się w Adriannie - powiedział tata, a jeszcze bardziej tego nie rozumiałam, niż przedtem. Cieszyłam się jednak, że udało mi się zdobyć tyle informacji.
Od razu po śniadaniu udałam się ponownie do domu Chylińskich. Gdy byłam na miejscu, jej rodzice powiedzieli mi, że Adrianny od dwóch dni u nich nie ma i nawet nie chce słyszeć o powrocie. Zadzwoniłam do niej i dowiedziałam się, że mieszka u koleżanki. Nie mogła znieść ciągłych awantur, że nie powinna była wiązać się z Kamilem. Zastanawiało mnie, co on mógł im takiego zrobić...
Koleżanka Adrianny zrobiła nam herbaty i zostawiła same w pokoju. Przysięgłam sobie, że tym razem nie ustąpię, dopóki nie dowiem się wszystkiego.
- Czy to prawda, że wasz sąsiad - pan Moczulski, kocha sie w tobie? - spytałam trochę niepewnie. - Przecież on jest starszy od ciebie o trzydzieści lat...
Dziewczyna nic nie mówiła. Zakryła tylko twarz rękoma i znów zaczęła płakać.
- Co się stało? - ukucnęłam przy niej i wzięłam za rękę.
- Nie mogę Ci powiedzieć, Wiki - chlipnęła.
- Mnie możesz wszystko powiedzieć - przytuliłam ją. - Proszę. To może nam pomóc znaleźć Kamila.
- On jest potworem - rzekła po chwili.
- Kto?
- Moczulski - odpowiedziała. - Nie chciałam go, więc się zemścił.
- Coś Ci zrobił? - szepnęłam z niedowierzaniem.
- To stary wariat. Od dawna wiedziałam, że mu się podobam, ale to co zrobił było obrzydliwe... - wybuchnęła płaczem. - Wywiózł mnie na jakieś odludzie - ciągnęła. - Chciałam uciec, ale nie udało mi się.
- Czy on... ? - nie wierzyłam. Mężczyzna, którego znałam od lat okazał się wstrętnym potworem.
- Tak - szepnęła. - Po wszystkim uderzył mnie kilka razy w twarz i wypuścił gdzieś na drodze - zakryła twarz dłońmi. - Zaszłam w ciążę. Nie chciałam nikomu mówić. Bałam się, że Kamil mnie zostawi. Powiedziałam mu, że to jego dziecko i mieliśmy wziąć ślub.
- Czy wiesz gdzie Moczulski cię wtedy zawiózł?
- Starsi ludzie nazywają to miejsce Doliną Śmierci.
- Nigdy nie słyszałam o nim... - zastanowiłam się. - Wszystko będzie dobrze. A teraz muszę już iść - postanowiłam, że pojadę na policję i wszystko im opowiem.
Ślad za sąsiadem panny młodej zaprowadził nas nieopodal ogromnej polany. Wokoło rozciągał się gęsty las, a środkiem przepływała rzeka.
- Co to za miejsce? - spytałam
- Dolina Śmierci - odpowiedział mi komisarz Więcławski. - Podobno ta dziwna nazwa pochodzi od tego, że w tamtym ponurym domu kiedyś, przed II wojną światową, pewna matka zamordowała siedmioro własnych dzieci - wskazał na dom, do którego właśnie wchodził pan Moczulski.
Siedzieliśmy w samochodzie i czekaliśmy na dalszy ciąg zdarzeń. W pewnym momencie okrutny sąsiad wyprowadził z domu tylnymi drzwiami ubranego na ciemno mężczyznę. Miał zawiązane oczy i usta oraz kaptur na głowie. Jego ręce oplecione były grubymi linami. Nikt nie miał wątpliwości - to był Kamil.
Pan Moczulski prowadził go prosto nad rzekę. Policjanci skradali się za nimi a ja podreptałam w ich stronę. Nie mieli czasu żeby zaprotestować.
W pewnej chwili podchody zmieniły się w pościg. Pan Moczulski zauważył nas i w mgnieniu oka zawlókł Kamila na molo. Dopiero teraz zauważyłam, że w ręku trzymał pistolet.
- Stać! Policja! - krzyknął komendant.
- Jeśli się zbliżycie to mała zginie - wskazał na mnie Moczulski.
Była przerażona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie jesteśmy. Widziałam w oczach taty jak bardzo żałuje, że mnie tu ze sobą zabrał. Czekaliśmy tylko co ten obrzydliwiec zrobi. Szczerze go nienawidziłam.
Jednak sprawy nabrały zupełnie innego obrotu niż myślałam. Nagle pan Moczulski pobladł i upadł nieprzytomny na ziemię. Kamil wreszcie wyswobodził się z jego uścisku i przybiegł do nas. Komendant zadzwonił po pogotowie, które kilka minut później przyjechało, aby zabrać porywacza.
Nazajutrz okazało się, że Adrianna otruła pana Moczulskiego podczas ich spotkania w kawiarni. Wyjaśniła to tym, że już wcześniej podejrzewała go o porwanie Kamila.
- Ale dlaczego nie powiedziałaś nam tego wcześniej? Wiesz, że będziesz teraz musiała ponieść za to konsekwencje? - pytał komendant.
- Wiem. Ale bałam się... - szepnęła smutno. Wiedziała, że źle postąpiła. Była zbyt wrażliwa i zamknięta w sobie, żeby działać rozsądnie.
- Najważniejsze, że Kamil się odnalazł cały i zdrowy - stwierdziłam.
Na szczęście wszystko zakończyło się happy endem. Zakochani wszystko sobie wyjaśnili i już tydzień później bawiliśmy się na weselu Kamila i Adrianny. Wszyscy byliśmy uradowani wyjaśnieniem się całej sytuacji. Pan Moczulski odbywał swoją karę w więzieniu i nikt już nie mógł zakłócić szczęścia młodej parze.
trekz titanium headphones | TitaniumArt
OdpowiedzUsuńDiscover the ultimate experience with solo titanium razor premium, ford fusion hybrid titanium high-quality headphones that provide depth and titanium nose jewelry comfort to any player. Rating: 5 ion chrome vs titanium · 5 reviews men\'s titanium wedding bands