czwartek, 16 lipca 2015

Czy rzeczywistość społeczna XXI w. jest bardziej cywilizacja czy kulturą?

   


    Z pojęciem kultury i cywilizacji w ówczesnych czasach spotykamy się dosyć często. Od wczesnych lat młodzież uczy się o kulturach różnych narodów, a przede wszystkim swojego regionu. Słyszymy o niej w telewizji, czytamy w książkach, czasopismach, a także spotykamy się z nią na co dzień. To samo dotyczy cywilizacji, która powszechnie kojarzy się z postępem, rozwijającą się nauką i techniką, a więc czymś pozytywnym, pożądanym przez społeczeństwo.
Jednak nieco inną definicję owych pojęć przedstawia Oswald Spengler, który uważa, że cywilizacja i kultura to przeciwstawne znaczenia, jednak nawzajem po sobie następujące i przenikające się.
Tym samym powstaje pytanie: czy według rozważań niemieckiego myśliciela rzeczywistość społeczna XXI wieku jest bardziej cywilizacją czy kulturą?
     Kultura to termin wieloznaczny i dosyć rozbudowany. Najczęściej definiuje się go jako "całokształt duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa". Spengler podkreśla, że jest to zjawisko bazujące na duchowości, oryginalności oraz walorach estetycznych. W dzisiejszym świecie obserwujemy zanik wyżej podanych wartości. Wszystko staje się ujednolicone i ogólne.
Ludzi, którzy są nieodłącznym elementem kultury, postrzega się coraz częściej jako "społeczeństwo", przez co zanika indywidualność i oryginalność jednostki. Powszechna stała się tzw. globalizacja, która ma negatywne i pozytywne skutki. Dzięki niej państwa stają się bardziej zintegrowane, powstają organizacje międzynarodowe oparte na wzajemnej pomocy. Ludzie mają większe możliwości poznania innych kultur, narodowości, co może prowadzić do zwiększenia tolerancji oraz częściowego wyeliminowania rasizmu. Świat natomiast staje się globalną wioską, co może powodować zanik odrębności kulturowej. Widoczne jest to m.in. poprzez ujednolicenie budowli czy powszechne używanie języka angielskiego.
     Łączy się z tym pojęcie kultury masowej, która jak wiadomo jest jedynie imitacją kultury wysokiej. Skutecznie wyeliminowuje ona to, co jest ludowe, inne, nietypowe. Kultura masowa jest jednolita, oparta na utartych schematach, ale tworzona w ten sposób, aby podobać się ludziom z różnych krańców świata. Wszyscy słuchają teraz podobnej muzyki, noszą podobne ubrania, czytają te same książki. Prowadzi to do zatarcia różnic kulturowych między ludźmi, a tym samym zanikania rdzennych kultur, czyli ich charakterystycznej tradycji, strojów, muzyki czy religii.
     Kultura kojarzy nam się z pięknem, estetycznymi walorami, ludowością, obyczajowością i światem duchowym. Tak samo postrzegał ją Spengler, twierdząc, że cywilizacja jest jej przeciwieństwem.
Cywilizację określał jako ostatnie stadium kultury, czyli skupienie się na tym co praktyczne, użyteczne. Jest to też odejście od duchowości i oryginalności, wszystko staje się pojmowane rozumem, ujednolicone, typowe. Ten opis można idealnie dopasować do otaczającego nas świata w XXI w. Wzrosła popularność sztuki użytkowej, a ludzie coraz częściej zwracają uwagę nie na piękno, lecz praktyczność danego przedmiotu.
     W dzisiejszych czasach popularne jest też myślenie racjonalistyczne. Nieodłącznym elementem stała się nauka i technika, a ludzie wierzą tylko w to, co widzą. To powoduje, że społeczeństwo coraz mniejszą wagę przywiązuje do spraw duchowych, religijnych i racjonalnych.
     Spengler w swoim dziele "Zmierzch Zachodu" wspomniał też, że ważnym elementem każdej cywilizacji jest metropolia. Tam zapadają najistotniejsze decyzje dla każdego kraju, dzieją się najważniejsze wydarzenia, tętni życie. Tym samym ludzie mieszkający w wielkich miastach tworzą "masę", o których myśliciel pisze: "antyreligijni, inteligentni, bezpłodni, żywiący odrazę wobec chłopstwa". Jest to niewątpliwie opis odzwierciedlający dzisiejsze społeczeństwo.
     Podsumowując, uważam, że rzeczywistość społeczna początków XXI w. jest zdecydowanie cywilizacją, nie kulturą. Odnosząc się do definicji pojęć kultury i cywilizacji według Oswalda Spenglera, wyraźnie widać, że dzisiejszy świat jest cywilizacją, która odchodzi od piękna i oryginalności. Skupia się zaś na rzeczach praktycznych i racjonalnych. Poprzez to zanika odrębność kulturowa, a świat staje się ujednolicony i schematyczny.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Kartka z pamiętnika Izabeli Łęckiej... :)





25 lipca 18XX
     Poranek był bardzo piękny. Lipcowe słońce delikatnie zaglądało do okna mojej sypialni, niepewnie otaczając blaskiem wszystkie przedmioty dookoła i przyjemnie rozgrzewając mi policzki. Pragnęłam napajać się tym uczuciem, jednak myśl o zbliżającej się podróży po Paryżu sprawiła, że zapragnęłam jak najszybciej wstać i znaleźć się na ulicach tego cudownego miasta.
     Po śniadaniu wyruszyliśmy wraz z papą, panem Wokulskim oraz prezesową Zasławską na przejażdżkę ulicami Paryża. Nie mogłam się nadziwić jak różne jest ono od Warszawy. Ludzie tutaj są niezwykle sympatyczni i otwarci na siebie. A mężczyźni w ogóle inni niż w Polsce. Licząc od rana dostałam pięć bukietów kwiatów. Wszystkie złożone z najpiękniejszych gatunków o nietuzinkowych kolorach. Ach, marzę, aby wyjść za mąż za Francuza! Są oni niezwykle delikatni i wrażliwi na piękno. Każdy z nich potrafi opowiadać wzniośle i z największym, zachwytem o zupełnie błahych rzeczach. To niezwykła umiejętność, ceniona przez każdą z kobiet.
Jeszcze nigdy moja dusza nie czuła się tak szczęśliwa jak tutaj!
Och, na pewno wyjdę za bogatego, dobrze urodzonego i szanowanego Francuza! Musi to być człowiek szlachetny, o nieprzeciętnej wrażliwości oraz uwielbiający mnie zupełnie. Wokół siebie pozostawię kilku adoratorów, gdyż takie znajomości zawsze mogą się do czegoś przydać... On oczywiście nie będzie miał nic przeciwko temu. Przecież powinien mi dziękować i uwielbiać mnie za to, że to właśnie jego wybrałam...
Ach... Rozmarzyłam się. Nie mogę skupić uwagi na ani jednej myśli. Dzisiejsze emocje i perspektywa podróży po Berlinie, Wiedniu i innych pięknych miastach bardzo mnie rozpraszają.

26 lipca 18XX
     Zwiedziliśmy tego dnia wiele zabytków, spacerowaliśmy dróżkami wspaniałych parków, cudownych ulic, takich jak Pola Elizejskie, widzieliśmy mnóstwo ciekawych budowli. To miasto jest niczym jeden wielki organizm tętniący życiem, a wszystkie jego części nie są bezmyślnymi kształtami, ale pasują do siebie tworząc ogromną i wspaniałą całość.
     Wieczorem byliśmy w teatrze na sztuce "Makbet". Bardzo mi się podobało. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wspaniałej gry aktorskiej. Aktorzy są tu doprawdy najznamienitsi. A jakże wdzięczna widownia! Ludzie tutaj naprawdę kochają sztukę i znają się na niej, życie wśród nich byłoby spełnieniem moich marzeń
Po wystawieniu przedstawienia scenę obsypano milionem róż, nawet pan Wokulski postarał się o bukiet tych herbacianych i wręczył go aktorowi grającemu główną rolę. Doprawdy gest godny pochwały. Czasem wydaje mi się, że łączy mnie z nim coś szczególnego... Och, widzę go w roli mojego przyjaciela, który zawsze pocieszy miłym słowem czy gestem i napełni serce wesołością. Chociaż wcześniej wydawał mi się nieco dziwny, teraz jestem niemal przekonana, ze to człowiek o pięknej duszy.
     Ale dosyć o tym mój pamiętniku. Jutro idziemy wraz z papą, panem Wokulskim i prezesowa Zasławską na bal pewnego jegomościa, znanego wcześniej panu Wokulskiemu. Już nie mogę się doczekać. Jakby tego było mało za kilka dni jedziemy do Wiednia. jestem taka podniecona tym faktem, że chyba nie zasnę tej nocy...

sobota, 11 lipca 2015

Czy "W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę"?

   

     W każdym z nas znajduje się dobro i zło. Jednak bardzo trudno jednoznacznie zweryfikować, który z tych pierwiastków przeważa w człowieku. Prawdą jest, ze każdy jest inny, posiada inne wady, zalety, każdy z nas ma inne doświadczenia i kieruje się różnymi wartościami.
     W "Dżumie" Alberta Camusa znajdujemy stwierdzenie wypowiedziane przez głównego bohatera: "W ludziach więcej rzezy zasługuje na podziw niż na pogardę". Odwołując się do treści owego utworu, do innych przykładów z literatury, postaram się określić słuszność tego zdania.
     Powieść Camusa opowiada o mieście, które zmaga się z dżumą. Bohaterowie stają w obliczu wyzwania, ich nadrzędna wartością staje się przetrwanie. Każdy z nich przyjmuje inną postawę, jedni biernie czekają na polepszenie sytuacji, drudzy zaś aktywnie walczą z chorobą. Jednak wielu bohaterów, którzy na początku przybierali postawę pasywną zmieniają swoje podejście do choroby i zaczynają walkę.
     Jedną z takich osób jest Rambert - dziennikarz, który do Oranu przybył jedynie na chwilę w celu zrobienia reportażu. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że akurat w tym momencie nad miastem zapanowała zaraza. Bohater nie może opuścić miasta, gdyż zamknięto wszystkie bramy, aby dżuma nie rozprzestrzeniła się na inne tereny. Rambert jest zdruzgotany, gdyż nie utożsamia się z mieszkańcami. Chce za wszelką cenę wydostać się z Oranu, gdyż tęskni za swoja ukochaną i za rodzinnym miastem. Jego postawa jest egoistyczna, gdyż twierdzi, ze dla niego jedynego władze powinny zrobić wyjątek i pozwolić wyjechać mu z Oranu. Nie pomaga też tak jak inni w szpitalu, czy na cmentarzu, ponieważ uważa, ze jego ta sytuacja nie dotyczy. Gdy władze nie godzą się na wyjazd Ramberta z miasta, szuka innych, nielegalnych sposobów. Po pewnym czasie zmienia swoją postawę i obiecuje doktorowi Rieux, że będzie mu pomagał do chwili opuszczenia miasta.
Gdy nadarza się okazja, aby wydostać się z Oranu, decyduje się jednak zostać. Dociera do niego, że powinien walczyć nie tylko o swoje szczęście, ale również o szczęście innych ludzi, z którymi przez ten czas tak bardzo się zżył. Wzoruje się na doktorze Rieux, którego chora żona jest poza granicami miasta, a on mimo swojej tęsknoty i bólu wiernie wykonuje swoje obowiązki.
Zmiana Ramberta jest zatem dobrym przykładem na to, że w ludziach więcej zasługuje na podziw niż na pogardę.
     Niewątpliwie w "Dżumie" jest dużo więcej bohaterów, których można podać za przykład. Jednym z nich jest ojciec Paneloux, który na początku także wykazuje postawę bierną. Uważa bowiem, że dżuma jest karą dla ludi za ich grzechy. Jego zaś ona nie dotyczy, gdyż jest osobą duchowną, głęboko wierzącą. Wygłasza kazania, którymi poniekąd obwinia ludzi za pojawienie się zarazy.
Jest zatem postacią kontrowersyjną i budzącą sprzeczne uczucia. Mimo, iż jest duchowny, nie jest osobą pokorną, nie próbuje też w sposób aktywny pomóc mieszkańcom. Jego postawa zmienia się, gdy widzi śmierć cierpiącego na dżumę dziecka. Uświadamia sobie, że giną nie tylko grzesznicy, ale też niewinne dzieci. Zaczyna docierać do niego, że sytuacja dotyczy całego Oranu i jego również. Od tego momentu angażuje się w pomoc w szpitalu. Ostatecznie sam choruje na dżumę i nie pozwala przyprowadzić do siebie lekarza. W ten sposób chce ukarać siebie za błąd, który popełnił. Na łożu śmierci pozostaje wierny swoim wartościom i umiera z krucyfiksem w dłoni, w którym całe życie pokładał ufność.
Jego postawa również zasługuje na podziw. Mimo swoich pierwotnych przekonań zmienia ostatecznie swoje postępowanie. Przyjmuje dżumę jako przejaw trudnej miłości Boga. Uznaje też, że aktywna pomoc przynosi lepsze rezultaty niż obwinianie mieszkańców.
     W innych tekstach kultury także możemy znaleźć bohaterów potwierdzających słuszność postawionej hipotezy. W "Innym świecie" Gustawa Herlinga Grudzińskiego znajdujemy bohaterów, których postępowanie niewątpliwie jest godne podziwu. Taką postacią jest Jawgienia Fiedorówna, pielęgniarka w łagowskim szpitalu. Pomimo trudnych warunków jest to kobieta zawsze życzliwa i miła dla chorych więźniów. W obozie odnajduje miłość, co zdarza się niezmiernie rzadko w takich warunkach. Ludzie zazwyczaj nie wchodzą w tak bliskie relacje w łagrze, a ich nadrzędną wartością jest przetrwanie. W obozie nie ma miejsca na miłość. Ona jednak jest tego zaprzeczeniem i nie boi się obdarzyć miłością Jegorowa. Główny bohater mówi o ich relacji tak: "dla mnie to była miłość, najczystsza miłość jaką dane mi było oglądać w obozie". Za to uczucie Jawgienia przypłaca życiem, rodząc dziecko, owoc łagowskiej miłości.
Jest to zatem przykład osoby, która nie zatraciła swojego człowieczeństwa mimo niesprzyjających warunków.
     W powieści Marii Kuncewiczowej "Cudzoziemka" jest ukazana postać Róży Żabczyńskiej, która według mnie także bardziej zasługuje na podziw niż na pogardę. W młodości była ona kobietą kapryśną, nieszczęśliwą i złą. Powodem tego była nieszczęśliwa miłość oraz niemożność zrobienia kariery muzycznej. Wyszła za mąż z rozsądku i urodziła troje dzieci. Nie była jednak dobra matką, a męża obwiniała za wszystko. Gdy zmarł jej najukochańszy syn, kobieta stała się jeszcze bardziej zgorzkniała i nieznośna.
Jednak pod koniec życia pod wpływem wspomnień i zbliżającej się śmierci Róża przechodzi diametralną zmianę. Postanawia pogodzić się ze światem oraz rodziną. Pragnie, aby rodzina nie wspominała jej źle, odnajduje szczęście w ostatnich chwilach życia i pragnie przekazać je najbliższym.
     Powyższe przykłady są dowodem na to, że w ludziach więcej zasługuje na podziw niż na pogardę. Mimo tego, że człowiek czasem postępuje źle, to ostatecznie odnajduje dobro i pragnie się nim dzielić z innymi, tak jak zrobił to Rambert, ojciec Peneloux czy Róża Żabczyńska. Czasem też człowiek każdym swoim gestem pokazuje światu, że bycie dobrym nie ujawnia się tylko w sprzyjających warunkach, ale też w trudnych chwilach. Najlepszym tego przykładem jest wspomniana wcześniej Jawgienia Fiedorówna. Dzięki takim postaciom można jednoznacznie potwierdzić zdanie doktora Rieux, gdyż rzeczywiście w ludziach przeważają dobre uczynki nad złymi.

piątek, 19 czerwca 2015

Tajemnice Doliny Śmierci





  Budzik wyrwał mnie ze snu tak jak zwykle o siódmej trzydzieści. Wstałam i dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że mogłam spać jeszcze całą godzinę. Kompletnie zapomniałam, że dziś jest sobota, a do fryzjera mam dopiero na dziewiątą trzydzieści. Wstałam, wykąpałam się, ubrałam i codziennym rytuałem poszłam zjeść śniadanie z moją rodziną.
- Co tak wcześnie kochanie? Zazwyczaj, gdy jest jakaś impreza śpisz do południa - powitał mnie tato całując w czoło. Od razu się domyśliłam, że jest w świetnym humorze. - Siadaj do stołu, mama przygotowała pyszne naleśniki. Ten zapach by nawet umarłego obudził.
- Hm.. Pewnie jak zwykle masz rację - uśmiechnęłam się. - A jak wam idzie śledztwo z ostatnią kradzieżą? Trafiłeś już na jakiś trop? - spytałam. Zawsze interesowała mnie jego praca. Intrygowały mnie zagadki kryminalne, pościgi za niebezpiecznym złoczyńcą, a nawet wypisywanie mandatów. Od dzieciństwa marzyłam, że gdy dorosnę zostanę detektywem.
- Nie, tego jeszcze nie udało nam się rozwikłać. Ale nie mówmy dziś o pracy kochanie. Wyłączyłem telefon, dziś mam wolne. Popatrz jaki piękny dzień... - uśmiechnąl się serdecznie, a na policzkach pojawiły mu się urocze dołeczki.
Dzień był naprawdę wspaniały. Słońce grzało jak oszalałe, a niebo było idealnie błękitne bez żadnej chmurki. Stałam zniecierpliwiona przed domem czekając na rodziców. Mama druga godzinę siedziała w łazience, czym doprowadzała ojca do białej gorączki.
- Ile do choroby ciężkiej można nakładać róż na policzki?! Chodź już Baśka, bo nie zdążymy. Za kwadrans powinniśmy być na miejscu. - Tata był wspaniałym mężczyzną, dobrym ojcem, ale cierpliwość nie była jego mocną stroną.
Zajechaliśmy na miejsce. Na podwórku państwa Baczyńskich, jak tego można było się spodziewać, było mnóstwo ludzi. Jednak, gdy wysiedliśmy z samochodu od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Miny gości były bardziej pogrzebowe niż weselne.
- Czy coś się stało? - spytał ojciec możliwie jak najbardziej spokojnym tonem.
Pani Baczyńska szlochając próbowała nam opowiedzieć całe zdarzenie, jednak niezbyt jej się to udawało. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. Płakała krzycząc imię swojego syna i na zmianę wymachując rękami.
Po chwili dowiedzieliśmy się, że Kamil, czyli pan młody, zaginął. Podobno pojechał rano do sklepu po krawat i nie wrócił. Samochód także przepadł.
Mój tata spisał raport i oznajmił zatroskanym rodzicom, że według przepisów polskiego prawa, należy zaczekać dwadzieścia cztery godziny. Jeżeli zaginiony się nie znajdzie, dopiero wtedy policja może podjąć poszukiwania.
- Wojtek, czy rozumiesz, że Kamila nie ma w domu od rana? Nie odbiera telefonów. Pojechaliśmy nawet z Elżbietą do tego sklepu. Okazało się, że Kamil w ogóle tam nie dojechał. - wyjaśnił ojciec pana młodego. Starał się być spokojny, jednak było widać, że jest zdenerwowany. Bez skutku próbował także uspokoić swoją żonę.
- Dobrze. - Oznajmił tata. - Więc pojedziemy go szukać razem.
Najpierw udaliśmy się do narzeczonej Kamila. Zastaliśmy ją siedzącą na podłodze w pokoju z telefonem w ręku i stosem chusteczek higienicznych dookoła.
- Szukajcie go! - krzyczała. - Szukajcie, bo ja nie mam siły...
Pocieszałam ją jak mogłam, a tata w tym czasie przesłuchiwał jej rodziców. Wiedziałam, że nigdy nie lubili Kamila, ale to co zdołałam podsłuchać przekraczało wszelkie granice. Ojciec Adrianny zamiast martwić się o przyszłego zięcia, obwiniał go o wszystko. Nawet o to, że jego córka podarła w histerii welon i dzwoniła już dziesięć razy na policję.
Matka siedziała tylko z rękami zaciśniętymi w pięści i mówiła przez zęby coś w stylu: "lepiej, żeby się nie znalazł, tylko zniszczy jej życie".
Po wizycie w domu Adrianny objechaliśmy niemalże całe miasto. Szukaliśmy wszędzie, począwszy od kawiarni, sklepów, szpitali, pizzerii po cmentarze i toalety typu TOI TOI. Dochodziła już godzina dwudziesta czwarta, a pana młodego nigdzie nie było. Zamiast bawić się na weselu, penetrowaliśmy jakiś klub pełen skąpo ubranych nastolatek i chwiejących się na nogach facetów. Miałam już tego serdecznie dość. Z resztę nie tylko ja. W znacznie gorszym stanie była Adrianna, która co pół godziny dzwoniła do mnie z nadzieją, że Kamil się odnalazł. Biedna, powinna tańczyć teraz walca ze swoim ukochanym, zamiast ocierać łzy podartym welonem.
Bezskutecznie szukaliśmy jej narzeczonego do późnej nocy. Nie pamiętam już która była godzina, gdy poszłam spać.
Obudziłam się dopiero po południu. Automatycznie wstałam z łóżka i pobiegłam do kuchni. Zastałam tam mamę czytającą jakieś kobiece pismo.
- Cześć mamuś. - Ucałowałam ją w policzek. - Wiadomo już coś w sprawie Kamila? - od czasu jego zaginięcia w domu nie było innego tematu.
- Niestety się nie znalazł. - Odrzekła smutno. - Ale pan komendant razem z komisarzem Więcławskim i twoim ojcem cały czas go szukają. Miejmy nadzieję, ze wkrótce się odnajdzie.
- Też mam taką nadzieję...
W pośpiechu zjadłam śniadanie i zadzwoniłam do taty. Byłam piekielnie ciekawa, czy wpadli już na jakiś trop.
Tato nie chciał podać mi zbyt wiele informacji. Dowiedziałam się tylko, że policja podejrzewa rodziców Adrianny. Nie dowierzałam. Po wczorajszej rozmowie można się było po nich wiele spodziewać, ale to niemożliwe, że byliby do czegoś takiego zdolni. Postanowiłam działać na własną rękę.
Złapałam najbliższy autobus i pojechałam do domu państwa Chylińskich. Podwórko było puste, a dookoła panowała przeraźliwa cisza. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam. Nikt mi nie otworzył, więc spróbowałam jeszcze raz. Bez skutku. Nacisnęłam więc klamkę i okazało się, że drzwi są otwarte. Weszłam do środka, rozejrzałam się, ale w domu nikogo nie było. Pobiegłam na górę do pokoju Adrianny i zamarłam. Dziewczyna leżała nieprzytomna na podłodze, a dookoła rozsypane były tabletki nie znanej mi nazwy. Podeszłam bliżej. Adrianna nie oddychała. Dostrzegłam, że trzyma w ręku kartkę, na której ktoś napisał wielkimi czerwonymi literami "NIE SZUKAJ GO WŚRÓD ŻYWYCH". Najszybciej jak tylko mogłam zadzwoniłam po karetkę pogotowia. Niestety nie pamiętam co się dalej działo. Szok sprawił, że kompletnie wyłączył mi się mózg, a w głowie miałam tylko wstrząsający obraz nieprzytomnej Adrianny.
Następne kilka dni regularnie chodziliśmy z całą rodziną do szpitala. Na szczęście lekarzom udało się uratować niedoszłą pannę młodą i z dnia na dzień czuła się coraz lepiej.
Pewnego dnia przyszłam do niej sama. Rozmawialiśmy bardzo długo. Była już w znacznie lepszym stanie psychicznym, więc postanowiłam wypytać ją o kilka istotnych rzeczy.
- Wiesz może czy Kamil miał jakichś wrogów?
- Nie - odpowiedziała i po chwili wybuchnęła płaczem. - To wszystko moja wina.
- Nie prawda - starałam się ją pocieszyć. - Kamil się odnajdzie, a ty wcale nie jesteś niczemu winna.
- Nie wiesz wszystkiego. Nikt nie wie.
- Ale czego... ? - byłam trochę zdziwiona jej odpowiedzią. Co takiego mogła ukrywać?
- Jak wiesz zdecydowaliśmy się na szybki ślub z powodu dziecka - mówiła. - Tylko, że... - westchnęła głęboko. - To nie jest jego dziecko - łzy spływały jej po policzkach.
Nie mogłam w to uwierzyć. Adrianna nigdy nie wydawała się osoba skłonną do zdrady.
- Ale jak to? - spytałam.
- Tylko nie mów nikomu. Proszę - błagała. - To dla mnie bardzo ważne.
- Dobrze - odrzekłam. Nie mogłam tego zrozumieć, jednak postanowiłam dotrzymać słowa.
Minął już tydzień, ale ani policji, ani nikomu innemu w dalszym ciągu nie udało się znaleźć Kamila. Tata, tak jak wcześniej, nie chciał udzielać mi zbyt wielu informacji.
- Myślisz, że rodzice Adrianny mogli mieć coś z tym wspólnego? - spytałam pewnego ranka przy śniadaniu.
- To nie twoja sprawa - mruknął ojciec. - Z resztą posądzanie ich o uprowadzenie narzeczonego córki to była wielka pomyłka. Ale musimy sprawdzić każdego - powiedział w końcu.
- Od początku tak myślałam... A teraz kto jest głównym podejrzanym?
- Komendant twierdzi, że Adrianna mogła zabić ukochanego i ukryć gdzieś ciało pozorując zaginięcie. Uważa za całkiem prawdopodobne, że to nie z Kamilem jest w ciąży i wcale nie chciała brać z nim ślubu.
- Bzdura. Więc po co chciałaby popełnić samobójstwo? - ta hipoteza wydała mi się jeszcze bardziej niedorzeczna niż poprzednia.
- No właśnie w tym sęk - zastanawiał się. - Moim zdaniem bardziej prawdopodobne jest, że Kamila uprowadził sąsiad Chylińskich.
- Sąsiad? - spytałam zdziwiona.
- Podobno od lat kochał się w Adriannie - powiedział tata, a jeszcze bardziej tego nie rozumiałam, niż przedtem. Cieszyłam się jednak, że udało mi się zdobyć tyle informacji.
Od razu po śniadaniu udałam się ponownie do domu Chylińskich. Gdy byłam na miejscu, jej rodzice powiedzieli mi, że Adrianny od dwóch dni u nich nie ma i nawet nie chce słyszeć o powrocie. Zadzwoniłam do niej i dowiedziałam się, że mieszka u koleżanki. Nie mogła znieść ciągłych awantur, że nie powinna była wiązać się z Kamilem. Zastanawiało mnie, co on mógł im takiego zrobić...
Koleżanka Adrianny zrobiła nam herbaty i zostawiła same w pokoju. Przysięgłam sobie, że tym razem nie ustąpię, dopóki nie dowiem się wszystkiego.
- Czy to prawda, że wasz sąsiad - pan Moczulski, kocha sie w tobie? - spytałam trochę niepewnie. - Przecież on jest starszy od ciebie o trzydzieści lat...
Dziewczyna nic nie mówiła. Zakryła tylko twarz rękoma i znów zaczęła płakać.
- Co się stało? - ukucnęłam przy niej i wzięłam za rękę.
- Nie mogę Ci powiedzieć, Wiki - chlipnęła.
- Mnie możesz wszystko powiedzieć - przytuliłam ją. - Proszę. To może nam pomóc znaleźć Kamila.
- On jest potworem - rzekła po chwili.
- Kto?
- Moczulski - odpowiedziała. - Nie chciałam go, więc się zemścił.
- Coś Ci zrobił? - szepnęłam z niedowierzaniem.
- To stary wariat. Od dawna wiedziałam, że mu się podobam, ale to co zrobił było obrzydliwe... - wybuchnęła płaczem. - Wywiózł mnie na jakieś odludzie - ciągnęła. - Chciałam uciec, ale nie udało mi się.
- Czy on... ? - nie wierzyłam. Mężczyzna, którego znałam od lat okazał się wstrętnym potworem.
- Tak - szepnęła. - Po wszystkim uderzył mnie kilka razy w twarz i wypuścił gdzieś na drodze - zakryła twarz dłońmi. - Zaszłam w ciążę. Nie chciałam nikomu mówić. Bałam się, że Kamil mnie zostawi. Powiedziałam mu, że to jego dziecko i mieliśmy wziąć ślub.
- Czy wiesz gdzie Moczulski cię wtedy zawiózł?
- Starsi ludzie nazywają to miejsce Doliną Śmierci.
- Nigdy nie słyszałam o nim... - zastanowiłam się. - Wszystko będzie dobrze. A teraz muszę już iść - postanowiłam, że pojadę na policję i wszystko im opowiem.
Ślad za sąsiadem panny młodej zaprowadził nas nieopodal ogromnej polany. Wokoło rozciągał się gęsty las, a środkiem przepływała rzeka.
- Co to za miejsce? - spytałam
- Dolina Śmierci - odpowiedział mi komisarz Więcławski. - Podobno ta dziwna nazwa pochodzi od tego, że w tamtym ponurym domu kiedyś, przed II wojną światową, pewna matka zamordowała siedmioro własnych dzieci - wskazał na dom, do którego właśnie wchodził pan Moczulski.
Siedzieliśmy w samochodzie i czekaliśmy na dalszy ciąg zdarzeń. W pewnym momencie okrutny sąsiad wyprowadził z domu tylnymi drzwiami ubranego na ciemno mężczyznę. Miał zawiązane oczy i usta oraz kaptur na głowie. Jego ręce oplecione były grubymi linami. Nikt nie miał wątpliwości - to był Kamil.
Pan Moczulski prowadził go prosto nad rzekę. Policjanci skradali się za nimi a ja podreptałam w ich stronę. Nie mieli czasu żeby zaprotestować.
W pewnej chwili podchody zmieniły się w pościg. Pan Moczulski zauważył nas i w mgnieniu oka zawlókł Kamila na molo. Dopiero teraz zauważyłam, że w ręku trzymał pistolet.
- Stać! Policja! - krzyknął komendant.
- Jeśli się zbliżycie to mała zginie - wskazał na mnie Moczulski.
Była przerażona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie jesteśmy. Widziałam w oczach taty jak bardzo żałuje, że mnie tu ze sobą zabrał. Czekaliśmy tylko co ten obrzydliwiec zrobi. Szczerze go nienawidziłam.
Jednak sprawy nabrały zupełnie innego obrotu niż myślałam. Nagle pan Moczulski pobladł i upadł nieprzytomny na ziemię. Kamil wreszcie wyswobodził się z jego uścisku i przybiegł do nas. Komendant zadzwonił po pogotowie, które kilka minut później przyjechało, aby zabrać porywacza.
Nazajutrz okazało się, że Adrianna otruła pana Moczulskiego podczas ich spotkania w kawiarni. Wyjaśniła to tym, że już wcześniej podejrzewała go o porwanie Kamila.
- Ale dlaczego nie powiedziałaś nam tego wcześniej? Wiesz, że będziesz teraz musiała ponieść za to konsekwencje? - pytał komendant.
- Wiem. Ale bałam się... - szepnęła smutno. Wiedziała, że źle postąpiła. Była zbyt wrażliwa i zamknięta w sobie, żeby działać rozsądnie.
- Najważniejsze, że Kamil się odnalazł cały i zdrowy - stwierdziłam.
Na szczęście wszystko zakończyło się happy endem. Zakochani wszystko sobie wyjaśnili i już tydzień później bawiliśmy się na weselu Kamila i Adrianny. Wszyscy byliśmy uradowani wyjaśnieniem się całej sytuacji. Pan Moczulski odbywał swoją karę w więzieniu i nikt już nie mógł zakłócić szczęścia młodej parze.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Czy Konrada i Aldonę łączyła miłość romantyczna?

 
    W powieści poetyckiej Adama Mickiewicza pt."Konrad Wallenrod" pojawia się wątek miłości dwojga ludzi. Główny bohater - Alf, Litwin podszywający się pod tytułowego Konrada Wallenroda, zakochuje się w jednej z córek litewskiego księcia - Aldonie. Ich więź owocuje małżeństwem, jednak nie jest to miłość szczęśliwa. Alf postanawia opuścić wybrankę w imię działania na rzecz ojczyzny.
Czy ich uczucie można nazwać miłością romantyczną? Odwołując się do postaw bohaterów, postaram się potwierdzić powyższą hipotezę.
    Alf w wyniku najazdu Krzyżaków na Litwę został porwany i wychowany w murach zakonu krzyżackiego. Tam poznał Halbana, który potajemnie wpajał mu miłość do ojczyzny oraz pielęgnował świadomość tożsamości narodowej.
Podczas pobytu na zamku Kiejstuta poznał córkę księcia, którą zachwyciły opowieści o losie młodzieńca:
"Walter stoi i prawi cuda o krajach niemieckich
I o swojej młodości. Wszystko, co Walter powiadał,
Łowi uchem dziewica, myślą łakomą połyka;
Wszystko umie na pamięć, nieraz i we śnie powtarza."
Dziewczyna bardzo zżyła się z Walterem, zapominała przy nim o innych sprawach, a jej zmianę dostrzegły wszystkie osoby z otoczenia. Młodzieniec także polubił ich rozmowy, szczególnie te w ojczystym języku. Towarzystwo Aldony wywoływało u niego miłe wspomnienia z dzieciństwa. Spędzał z nią każdą możliwą chwilę i czuł przy tym, że łączy ich coś wielkiego. Wynika z tego, że miłość Alfa i Aldony nie narodziła się jedynie z namiętności i cielesnego pożądania, ale z głębokiej przyjaźni oraz ze wspólnego przywiązania do ojczyzny. Duchowość i wzniosłość owego uczucia sprawia, że możemy nazwać je miłością romantyczną.
    Niestety drogi kochanków musiały się rozejść. Waleczny Litwin postanowił poświęcić swoje szczęście na rzecz obrony kraju. Opuścił więc małżonkę i udał się do Marienburga, aby tam zrealizować plan doprowadzenia zakonu krzyżackiego do upadku. Nie była to dla niego łatwa decyzja. Czuł wewnętrzne rozdarcie pomiędzy tym, co powinien wybrać: związek z ukochaną czy pomoc ojczyźnie. Ostatecznie postanowił zrezygnować ze szczęścia osobistego i zawalczyć o sprawy Litwy. Jego działanie można interpretować w wieloraki sposób. Jednak moim zdaniem nie świadczą one o większej miłości do ojczyzny niż do ukochanej, ale o umiejętności rezygnacji z własnych pragnień na rzecz dobra ogółu. Alf zwolnił wybrankę serca z przysięgi małżeńskiej i nakazał związać się z kimś innym. Pragnął bowiem szczęścia ukochanej. Jego miłość nie opierała się wyłącznie na żądzy posiadania drugiej osoby. Alf troszczył i martwił się o żonę, chciał umożliwić jej godne życie bez niego.
Postanowił ratować naród miedzy innymi po to, aby zapewnić spokój żonie i dzieciom oraz innym litewskim rodzinom. Takie postępowanie bohatera wymagało ogromnego poświecenia i wyrzeczeń z jego strony. Te cechy niewątpliwie łączą się z pojęciem miłości romantycznej.
    Zachowanie małżonki Litwina również świadczy o wzniosłości uczucia przedstawionego w utworze Mickiewicza. Kobieta była zrozpaczona decyzją męża. Usilnie pragnęła zatrzymać Waltera w domu, odebrała jego deklarację bardzo emocjonalnie: "Nic nie myślała, o niczym pomnieć nie mogła i jej myśli,/ Jej pamiątki, jej przyszłość, wszystko splatało się tłumnie". Smutek i samotność doprowadziły do podjęcia decyzji o odizolowaniu się od świata i zamknięciu w wieży kościelnej. Nie mogła być z mężem, więc postanowiła ofiarować się Bogu i przeżyć resztę swojego życia jako pustelnica. Aby być bliżej ukochanego przeniosła się do Marienburga, gdzie czasem dochodziło do nocnych rozmów kochanków. Zakochani wspominali wspólnie spędzone chwile i z utęsknieniem wyczekiwali nocy, kiedy ponownie będą mogli ze sobą porozmawiać.
    Po skończonej wojnie miedzy Krzyżakami a Litwą, Alf po raz ostatni przyszedł pod wieżę wybranki, by ta zgodziła się być z nim ponownie. Jednak kobieta odrzuciła propozycję, twierdząc, że nie może złamać przysięgi danej Bogu. Chciała także, aby ich miłość pozostała taką, jaką była dawniej. Obawiała się, że małżonek nie kochałby jej tak samo, gdyż pod wpływem rozłąki oboje bardzo się zmienili. Aldona chciała wierzyć w nieskończoność i wieczność ich miłości.
Działanie bohaterki świadczy o miłości romantycznej jaka łączyła ją z Alfem - takiej, która nigdy nie umiera, bezgranicznej, ale niespełnionej. Kochankowie cierpieli z powodu braku możności bycia razem. Mogli jedynie rozmawiać ze sobą i wspierać się nawzajem. Natomiast dalej byli nieszczęśliwi, a ich życie wypełnione było pustka i tęsknota. Jednoczesne popełnienie samobójstwa wzmagało tragizm bohaterów oraz pokazało wielka więź między nimi.
    Relacja bohaterów nieco odbiega od typowego kanonu miłości romantycznej, jednak powyższe argumenty potwierdzają słuszność postawionej hipotezy. Mimo tego, że miłość Waltera i Aldony była odwzajemniona, kochankowie nie zaznali szczęścia. Łączyło ich uczucie wielkie i wyjątkowe, a zarazem pełne wyrzeczeń i cierpienia. Skończyło się jednoczesna śmiercią postaci, ukazującą tragizm ich losów. Wszystkie te cechy możemy przypisać do pojęcia

miłości romantycznej.

czwartek, 11 czerwca 2015

Jacek Soplica - winny czy niewinny?

 

    Głównym wątkiem epopei narodowej Adama Mickiewicza pt. "Pan Tadeusz" są dzieje Jacka Soplicy. Popełnił on straszliwą zbrodnię, jednak gdy zrozumiał swoje błędy, postanowił całkowicie odmienić dotychczasowe życie. Poniżej przedstawię argumenty przemawiające za tym, że Soplicę można uznać za niewinnego.
    Bohater w młodości był przystojnym mężczyzną, zwracającym uwagę wielu kobiet. Dobrze władał szablą, celnie strzelał i świetnie jeździł konno. Pochodził ze średnio zamożnej szlachty, jednak miał wpływy pośród środowiska szlacheckiego, był ceniony i poważany. Często gościł na dworze bogatego szlachcica - Stolnika, gdzie odbywały się liczne bale i przyjęcia. Jego serce skradła piękna córka magnata - Ewa. Niestety, Stolnik nie chciał wydać Ewy za mężczyznę z niższej warstwy społecznej. To bardzo uraziło dumę Jacka. Z niemożności bycia z ukochaną wpadł w rozpacz, po czym poślubił pierwszą napotkana kobietę. Był jednak nieszczęśliwy i szukał ukojenia w alkoholu. Niestety, przyczyniło się to do śmierci jego małżonki.
Jacek dalej miał żal do Stolnika i pragnął zemsty. Podczas napadu Rosjan na zamek Horeszki zabił szlachcica, nakładając na siebie tym samym piętno mordercy i zdrajcy narodu. Pod wpływem traumatycznych przeżyć Soplica uciekł z kraju i postanowił stać się zupełnie innym człowiekiem. Wcielił się w postać księdza Robaka i zaczął działalność jako emisariusz. Działał na rzecz narodu ojczystego, nie zapominając przy tym o rodzinie. Troszczył się o Zosię, córkę Ewy, a także potajemnie dbał o rozwój i wychowanie swojego syna - Tadeusza.
    Pierwszym argumentem skłaniającym się ku niewinności Jacka jest fakt, ze przyczyną morderstwa Stolnika była nieszczęśliwa miłość. Człowiek zakochany, który nie może być ze swoja wybranką często nie mysli racjonalnie. Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji niektórych czynów. Często działa pod wpływam impulsu, a zawód, którego doznaje przyćmiewa zdroworozsądkowe postrzeganie świata. Tak też stało się z Soplicą. Najpierw próbował znaleźć szczęście z inna kobietą, a potem zatracił się w nałogu. Był zrozpaczony i zdruzgotany, czuł żal do stolnika, że ten pozbawił go szczęścia. Toteż, gdy Soplica ujrzał Stolnika triumfującego po odparciu ataku rosyjskiego na jego zamek, wziął do ręki karabin i wycelował w szlachcica: "ledwom przyłożył, prawie nie mierzył - wypala!". Jego działanie było zatem spowodowane chwilą, gwałtowne i nieprzemyślane.
    Bardzo istotną kwestią jest też to, że Soplica zrozumiał swój błąd i postanowił stać się kimś innym, lepszym człowiekiem - księdzem służącym ludziom i Bogu. Brał także udział w licznych bitwach jako żołnierz Napoleona. Stał się patriotą zdolnym do poświęcenia i ochoczej walki dla Ojczyzny. Co więcej nie zrobił tego dla chwały, ale z chęci odkupienia, choćby w niewielkim stopniu, swoich win.
    Należy również wziąć pod uwagę stosunek Soplicy do swojego syna oraz córki Ewy. Szlachcic uciekając z kraju nie zapomniał o Tadeuszu. Powierzył bratu pieczę nad nim oraz łożył na wychowanie Zosi. Po pewnym czasie powrócił na Litwę, aby dopilnować przyszłości syna i dopomóc małżeństwu Tadeusza z Zosią. Chciał także doprowadzić zwaśnione rody - Horeszków i Sopliców - do zgody. To niewątpliwie świadczy o szlachetności bohatera i jego trosce o dobro imienia Sopliców.
    Kolejnym argumentem mówiącym o słuszności postawionej tezy jest fakt, że Horeszko przebaczył zabójcy. Dowiadujemy się tego z wypowiedzi Klucznika, który opowiada Soplicy, że widział jak Stolnik w chwili śmierci czyni znak krzyża. Ten gest w pewien sposób łagodzi całą zbrodnię. Klucznik wraz z Soplicą mają nadzieję, że Bóg także przebaczy mordercy oraz weźmie pod uwagę dobre uczynki bohatera.
    Podsumowując, uważam, że Jacka Soplicę należy uznać za niewinnego. Pomimo tego, że dopuścił się zabójstwa, był postacią godną naśladowania. Późniejszym życiem pokazał, że jest prawdziwym patriotą i bohaterem. Bardzo żałował swojego grzechu, co wyznał na spowiedzi. Po śmierci został uhonorowany orderem Legii Honorowej, co świadczy o licznych zasługach i bohaterskich czynach szlachcica.

środa, 10 czerwca 2015

Miasto potęguje czy łagodzi poczucie samotności?


    Motyw miasta i funkcjonowania w nim człowieka można znaleźć w wielu tekstach kultury. Temat ten jednych zachwyca i inspiruje, innych zaś przeraża. Z jednej strony miasto jest miejscem, gdzie człowiek spotyka się z innymi ludźmi, jest pośród nich, integruje się. Łatwo tu zatem nawiązać relacje i spędzić czas z innymi ludźmi. Z drugiej zaś strony człowiek w mieście może czuć się samotny i zagubiony pośród bombardujących go ze wszystkich stron szyldów oraz zawiłych krętych uliczek. W tym momencie pojawia się pytanie: miasto potęguje czy łagodzi poczucie samotności? Na podstawie utworu "Ulica Krokodyli" Brunona Schulza oraz innych tekstów kultury postaram się odpowiedzieć na powyższe pytanie.
    Schulz w swoim opowiadaniu opisuje pewną dzielnicę miasta - tytułową ulicę Krokodyli. Jest to nowoczesna dzielnica handlowa zamieszkiwana przez ludzi nastawionych na zysk, upadłych moralnie. Miejsce to jest szare i jednolite. Uliczki pozbawione są wyjątkowości, każda z nich wygląda tak samo i ponuro. Przechodząc przez to miasto łatwo więc można się zgubić, nigdy nie odnajdując celu.
Autor zwraca też uwagę na ludzi, których nazywa "czarnym milczącym tłumem", a ich twarze porównuje do teatralnych masek Ważnym elementem obrazu tego miasta są kobiety. Wszystkie, bez względu na wiek czy pełnione funkcje społeczne, wyglądają jak panie lekkich obyczajów. Są piękne, zadbane, ale żadna z nich nie ma zasad moralnych. Są one symbolem zepsucia miasta i wszechobecnej rozpusty.
    Wygląd owego miasta jest tandetny i jedynie imituje nowoczesność i przepych. Człowiek czuje się w nim osamotniony i przytłoczony ogromem  metropolii.
Nie może się odnaleźć, gdyż spacerując ulicami ma wrażenie, ze już tutaj był. Wystawy sklepowe i szyldy kuszą go, jednak nic tu nie może dojść do skutku. Człowiek pozwalając sobie na zachcianki gubi się w owym labiryncie.
    Innym przykładem tekstu kultury, w którym możemy znaleźć motyw miasta i funkcjonowania w nim człowieka jest "Zbrodnia i kara" Fiodora Dostojewskiego. Znajdujemy w nim opis Petersburga i warunków mieszkaniowych żyjących w nim ludzi.
Jest to miejsce zaniedbane i brudne, pozbawione zieleni, przez co staje się szare i przygnębiające. Plaga miasta jest prostytucja, uliczne kradzieże i zabójstwa. Ludzie czuja się tu źle, żyją ledwo wiążąc koniec z końcem. Popadają w obłęd i depresję, a swoje smutki topią w alkoholu. W mieście są również bogate dzielnice, ale są one jedynie obiektem marzeń większej części społeczeństwa żyjącej w nędznych warunkach.
Jest to niewątpliwie przykład miasta, które sprawia, że funkcjonujący w nim człowiek czuje się samotny, zagubiony, a także zrozpaczony tym, co dzieje się wokół niego.
    Powyższe argumenty pokazują, że miasto jest rzeczywiście miejscem, które potęguje samotność i zagubienie. Kusi ono ze wszystkich stron ofertami, które mogą prowadzić do zguby i moralnego zatracenia. To powoduje, tak jak pokazano w "Ulicy Krokodyli", konsumpcyjny styl życia i rozpustę. Może też być czynnikiem potęgującym depresję i negatywne nastawienie z powodu braku środków do życia, tak jak w "Zbrodni i karze".
Zatem jest to miejsce, które mimo swoich uroków i dynamiki może destrukcyjnie wpływać na człowieka.

niedziela, 31 maja 2015

Skąd pomysł na bloga?

Witam!
Mam na imię Monika i od kiedy pamiętam, zawsze lubiłam pisać różnego typu teksty. Niestety, zazwyczaj nie miałam wystarczająco czasu i samozaparcia, aby dokańczać moje prace. Mam nadzieję, że dzięki prowadzeniu bloga uda mi się zachować samodyscyplinę, rozwijać swoje umiejętności oraz dzielić się zdobytą już wiedzą. W tym roku zdawałam maturę i mam obecnie najdłuższe wakacje w życiu, więc myślę, że w końcu będę miała czas na coś więcej, niż pisanie rozprawek na oceny. :) Głęboko wierzę, że przy odrobinie samozaparcia i chodźby garstki czytelników, uda mi się to. Liczę na konstruktywną krytykę oraz propozycje co do tekstów, które chcielibyście tutaj czytać. Blog zakładam z myślą nie tylko o sobie, ale też o ludziach. Mimo, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie to postaram się pisać najlepiej, jak tylko będę umiała. Pisarstwo to pasja, którą trzeba rozwijać i pielęgnować... Zatem do dzieła!
Pozdrawiam i zapraszam do lektury,
Monika. :)